Na urodziny w listopadzie 2014r. dostałam maszynę do szycia. Nie, nie umiem szyć :) Ale była świetna promocja online i za pół ceny udało mi się zamówić fajną, prostą maszynę Łucznik. Na moje umiejętności, a raczej ich brak, całkowicie wystarcza. Moje główne wyroby to etui na mnóstwo gadżetów mojego męża. Czasem zdarza mi się chwila weny i staram się uszyć coś "ładnego". Powiedzmy. Efekty mojego szycia widać w poście o kocu z reniferami. Mi się podoba i bardzo go lubię :) A że jest krzywo... no jest, ale dopiero się uczę.
Wreszcie mogłam skrócić wszystkie zasłony w domu - tak, to wyszło mi prosto :) Resztki materiałów wrzucam do kartonu i czasem coś tam sobie dłubię.
Z fartuszkiem było tak, że po prostu nie mam żadnego. Kiedyś miałam, zniszczył się i jakoś wypadło mi z głowy, żeby kupić nowy. W dodatku, często zapominam go ubrać. No ale... nie pamiętam co gotowałam czy smażyłam, ale jak poplamiło mi w miarę nową bluzeczkę... ciut się zdenerwowałam. Usiadłam do maszyny i z resztek zasłon uszyłam dwa fartuszki. Pewnie nie wszystkim będą się podobać - za słodkie, za różowe itp. Jednak, mi się w nich cudownie gotuje i zawsze czuję się, jak w sukience balowej :)
Szycie fartuszka nie jest trudne, potrzebujemy mały prostokąt na górę i duży prostokąt na dół.
Duży prostokąt trzeba zmarszczyć na spódniczkę i zszyć z górą. Do wszystkich wiązań użyłam tasiemki satynowej. Oba fartuszki zajęły mi 30 minut przy maszynie :)
O i tu ewidentnie widać, jak "prosto" umiem szyć :) Ale ma to swój urok...
Ale mi się strasznie podobają ;) zwłaszcza ten niebieski z serduszkiem :D muszę coś sobie skombinować, bo na razie moje ciuchy cierpią :D ale czego się nie robi dla kuchni :D
OdpowiedzUsuń